Przedstawiamy cykl inspirujących opowieści o działaniu salonów kosmetycznych za granicą, które są prowadzone przez Polki. Nasza seria dostarczy inspiracji, przedstawi trendy i zaspokoi Waszą ciekawość. Przybliżymy także takie kwestie, jak różnice w zakresie otwierania i prowadzenia działalności w porównaniu z Polską oraz preferencje klientek w różnych krajach. Wybierz się razem z nami w tę piękną podróż
po salonach beauty.
Skąd się wzięła decyzja o otwarciu gabinetu za granicą?
Zacznę od tego, że gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że będę prowadzić własny salon, to kazałabym mu puknąć się w głowę. A jednak… Skończyłam w Polsce studia magisterskie na kierunku zarządzanie i marketing, i 18 lat temu przyleciałam do Stanów. Moim ostatnim miejscem pracy – zanim otworzyłam własny biznes – był duży salon/spa, w którym zajmowałam się organizowaniem szkoleń dla pracowników i pracą biurową, prócz innych rzeczy. W 2019 roku poznałam Paulinę Pastuszak, znaną w Polsce w branży beauty między innymi z edukacji w zakresie stylizacji paznokci. Zaprosiłam ją, żeby przeszkoliła stylistki paznokci, z którymi wówczas współpracowałam.
Kto może w USA pracować w gabinecie kosmetycznym?
W Stanach Zjednoczonych, żeby pracować w salonie kosmetycznym, należy ukończyć szkołę kosmetyczną i zdać egzamin stanowy z teorii
i praktyki. Pośród warunków dostania się tam są: legalność pobytu, znajomość języka angielskiego oraz dyplom ukończenia szkoły średniej. Opłata za sam kurs manicure’u wynosiła wtedy około 4000 dolarów. Kiedy już uzyskałam licencję manicurzystki, czyli pozwolenie na pracę w zawodzie, zaczęłam się intensywnie szkolić, bo niestety moja dotychczasowa wiedza okazała się niewystarczająca. Początkowo korzystałam z edukacji online i ćwiczyłam na koleżankach. Z czasem dziewczyny zaczęły mnie polecać swoim znajomym. Zarobiłam pierwsze pieniądze. To były małe kwoty, które w zasadzie pokrywały sam materiał. Założyłam konto na Instagramie. Kilkakrotnie szkoliłam się indywidualnie w USA. Zainwestowałam w najlepszy sprzęt; zagwarantowałam moim klientkom bezpieczeństwo i najwyższą jakość usług. Pożegnałam się z moją dotychczasową pracą w salonie i skupiłam się tylko na „robieniu paznokci”.
Specyfika rynku
Wizualnie moje prace były lepsze od prac innych stylistek pracujących w okolicznych salonach z manicure’em. Zdecydowana większość gabinetów
w USA prowadzona jest przez Azjatów. Może ktoś z czytelników miał okazję wybrać się „na paznokcie” w USA? Do „Chinek”, bo tak potocznie się u nas mówi, idzie się na ekspresowe serwisy. Klientki zwykle czują się tam jak w fabryce paznokci, gdzie w pół godziny mają zrobione mani i pedi jednocześnie. Niestety, jakościowo jest bardzo słabo. Bardzo! Kwestie sanitarne pozostawiają również wiele do życzenia. W każdym razie salony te są bardzo popularne wśród Amerykanek. Można też oczywiście znaleźć bardziej kameralne miejsca z manicure’em, np. w salonie/spa, ale są one mniej powszechne i zdecydowanie droższe. Klientek przybywało mi każdego dnia. Stworzyłam sobie „home office”. Wszystko było na wysokim poziomie: jakość usług, bezpieczeństwo i higiena pracy, sterylizacja narzędzi w autoklawie, jednorazowe pilniki itd. Zadbałam o każdy szczegół. Wciąż jednak była to praca w domu, mimo że uczciwie się z niej rozliczałam i płaciłam podatki, to cały czas była to praca nielegalna. W New Jersey, nawet mając licencję, prowadzenie takiej działalności w domu jest niedozwolone. Oczywiście zdarzają się pewne wyjątki, ale ten stan jest pod tym względem bardzo restrykcyjny. Czuwa na tym State Board of Cosmetology and Hairstyling, czyli organ nadzorujący dany stan w zakresie kosmetologii. Za „robienie paznokci” w domu grożą środki dyscyplinarne lub kary, które obejmują między innymi zawieszenie lub cofnięcie licencji oraz karę rzędu 10 tys. dolarów za pierwsze naruszenie. Czyli gra niewarta jest świeczki. Mając już grupę regularnych klientek czułam, że nadszedł moment, żeby otworzyć swój biznes, koniecznie w stylu europejskim. W znalezieniu lokalu pomogła mi Kasia, najlepsza agentka nieruchomości w mojej okolicy. Bałam się jednak, że jako mama samotnie wychowująca dwoje dziecinie dam rady finansowo, bo ceny wynajmu i dodatkowe opłaty są dość wysokie, a dofinansowań czy jakiejkolwiek pomocy od państwa brak. Do współpracy zaprosiłam więc dwie koleżanki – Magdę i Dominikę, z którymi znam się od lat.
Czy otworzenie salonu było skomplikowane?
Samo otworzenie salonu nie było takie trudne. Jako firma partnerska dostałyśmy pozwolenie z miasta Wallington, podpisałyśmy umowę najmu lokalu, wykupiłyśmy ubezpieczenie od tzw. liability (przyp. red. – ubezpieczenie OC) i zrobiłyśmy generalny remont. Salon celująco przeszedł dwie
inspekcje: z departamentu zdrowia oraz z komisji kosmetologii. Póki co, pracuję tylko z moimi partnerkami i nie zatrudniam pracowników – choć poważnie o tym myślę, bo zainteresowanie naszymi usługami jest ogromne.
A o jakie usługi najczęściej pytają klientki?
Przede wszystkim o usługi na europejskim poziomie. Dlatego bardzo ważne było dla mnie, aby w nazwie salonu był dopisek „European”.Klientki nie chcą już tych akrylowych czy żelowych ulepów, zalanych skórek ani lakieru żelowego odchodzącego całymi płatami od paznokci, na co często napotykały w azjatyckich salonach. Pragną mieć pięknie wyczyszczone skórki i kolor, który przetrwa nienaruszony na paznokciach aż do czterech
tygodni. Aktualnie pytają przede wszystkim o „russian manicure”, czyli manicure rosyjski. Odkąd ten rodzaj zabiegu estetycznego zrobił się popularny na TikToku, jest na to po prostu szał. Nieważne, że to to samo, co manicure „pod skórki” czy manicure kombinowany. Musi być rosyjski. Klienci wysyłają nawet filmy z Instagrama z zapytaniem, czy robimy paznokcie w ten właśnie sposób. Śmieszne, ale prawdziwe. Bardzo popularne są paznokcie „czystej dziewczyny”, a więc w kolorze naturalnym nude czy mlecznym milky oraz lekko różowym light pink. Ostatnio jednak moje ulubione neutralne i bardziej subtelne barwy mają zawierać przyciągający wzrok akcent. Klientki najczęściej chcą mieć ozdobiony paznokieć na serdecznym palcu. W klasycznym manicurze francuskim białe końcówki mają mieć kolor lub się lekko świecić, lubią też „kocie oko” i chrome nails.
Klientki przywiązują też dużą wagę do budowy paznokci. Na pierwszej wizycie zawsze proszą, żeby nie były one grube i bułkowate (widać takie mają doświadczenie z azjatyckich salonów). Oczekują, że ich paznokcie będą wyglądały jak najbardziej naturalnie. Popularne są krótkie kwadraty i lekko wychodzące za opuszki palców migdały, koniecznie wzmocnione. Rzadko się teraz zdarza, żebym przedłużała paznokcie do bardzo
długich.