Koszyk

W telewizji i przy stole rehabilitacyjnym czuję się jak ryba w wodzie

| Autor: Michał Baryza

Z właścicielem gabinetów fizjoterapeutycznych WYSPA Michałem Baryzą rozmawiamy o pracy fizjoterapeuty, znaczeniu sportu w życiu i pozytywnym myśleniu.

BF: Jak wyglądały początki Twojej pracy w zawodzie fizjoterapeuty? Co wpłynęło na podjęcie decyzji o wyborze tego zawodu?

M.B.: Moje początki w zawodzie były bardzo wyboiste. Nie wiedziałem do końca, czy wytrwam w tym, żeby leczyć innych. Studia, praktyki, teoretyczne poznawanie ciała i całej anatomii – ten czas był świetny. Zawsze lubiłem ciało, mięśnie, więc nauka sprawiała mi przyjemność. Praca z pacjentem w szpitalu pokazała mi, jak ten zawód wygląda od kuchni. Później trafiłem na praktyki do placówki rehabilitacyjnej. Dostałem w kość. Sam nie wiedziałem, czy podjąłem dobrą decyzję, wybierając ten trudny kierunek. Po ukończeniu studiów wróciłem do domu i postanowiłem podjąć wyzwanie. Postanowiłem założyć swój własny salon WYSPA w Toruniu. Na początku było bardzo trudno, zwłaszcza że pracowałem sam, bez znajomości, bez wsparcia lekarza. Wszystkie pieniądze, które zarabiałem na modelingu i reklamach, przeznaczałem na sprzęt i utrzymanie firmy. Wiele razy rehabilitowałem ludzi za darmo, co powodowało, że później miałem problemy z opłatami. Pamiętam, jak moja mama mówiła: „Synek, musisz brać od ludzi zapłatę, bo nie wystarcza ci na czynsz i później ty się denerwujesz. Za dużo pracujesz, długo tak nie pociągniesz”, a ja zawsze jej odpowiadałem: „Mamo, poradzę sobie”. Czasami zdarzali się trudni pacjenci, którzy przychodzili i tylko narzekali, że słaby masaż, że za drogo, że nie pomogłem. To mnie demotywowało. Byłem młodym specjalistą z entuzjazmem, ale po czasie pasja zaczęła wygasać. Wtedy zmieniłem podejście do pracy i życia. Stwierdziłem: „Co ma być, to będzie” i podszedłem do tematu bardziej na luzie. Naprawiałem każdego, kto przyszedł, z różnymi kontuzjami, z pieniędzmi czy bez. Zawsze byłem optymistą i wiedziałem, że mam do spełnienia misję. Chęć niesienia pomocy innym była zawsze najsilniejsza. Pacjent, który ode mnie wychodził i mówił, że jestem jedyną osobą, która mu pomogła, motywował mnie najbardziej. Powiadomionych drogą pantoflową pacjentów zaczęło przybywać i tak nabrałem tempa. Duży rozgłos dał mi udział w programach telewizyjnych, ale to jest moja odskocznia, którą też bardzo kocham. W telewizji czuję się jak ryba w wodzie, tak jak przy stole rehabilitacyjnym.

BF: Co uważasz za swój największy sukces w pracy z pacjentami? Co miało największy wpływ na Twój rozwój?

M.B.: Każdego wyleczonego pacjenta traktuję jak sukces. Niezależnie od tego kto i z czym do mnie przychodzi. Na pewno dużą radość dają mi pacjenci, którzy zaczynają chodzić, bez ograniczeń ruszać ręką, przestają mieć problemy z kręgosłupem. Najbardziej zapamiętałem jednego, którego próbowałem oderwać od wózka inwalidzkiego. To było trudne wyzwanie. Po półtora roku ciężkiej pracy, płaczu i krzyków zaczęliśmy chodzić. W tym zawodzie potrzebny jest czas i odpowiednio poprowadzona rehabilitacja, a efekty, żeby motywowały mnie do pracy, a moich pacjentów do walki.

BF: Fizjoterapia cieszy się coraz większą popularnością. Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się pacjenci?

M.B.: Pacjenci najczęściej przychodzą z kręgosłupem. Garbimy się, praca siedząca, spoglądanie w telefon. Plecy mają prawo pokazywać, że są chore. Chyba nie ma części ciała, której bym nie naprawiał. Rehabilitowałem już niejedną nogę, która miała być amputowana, a ja ją uratowałem. Nadgarstki, które miały być operowane, a obyło się bez operacji. O przepuklinach w kręgosłupie już nie wspomnę.

BF: Jesteś przykładem dla wielu, jeśli chodzi o dbałość o szeroko pojętą kulturę fizyczną, holistyczne podejście do życia i wykonywanego zawodu. Co motywuje Ciebie do konsekwencji w działaniu?

M.B.: Zawsze byłem miłośnikiem aktywności fizycznej. Ciężko trenowałem, żeby być najlepszym. To nie było tak, że zawsze chciałem być multisportowy, ale najzwyczajniej w świecie lubiłem się ruszać. Jestem zwykłym człowiekiem. Miewam lepsze i gorsze momenty w swoim życiu, ale sport zawsze wyciągał mnie z największych depresji życiowych. Do każdego pacjenta podchodzę indywidualnie i holistycznie. Liczy się dla mnie wszystko: jaką pracę wykonuje, czy uprawia sport, jak się odżywia, czy cierpi na przewlekłe choroby. Im więcej wiem, tym bardziej mogę pomóc. Mam to szczęście, że robię w życiu to, co kocham i rozwój osobisty jest dla mnie rzeczą naturalną. Dlatego zacząłem coraz większą uwagę zwracać na sposób odżywiania się, na dietę. Często zadajemy sobie pytania: „Dlaczego choruję? Dlaczego jestem ciągle przeziębiony?”. Musimy dbać o szeroko pojętą odporność. Staram się edukować swoich pacjentów. Dlatego ostatnio bardzo zwracam uwagę na poprawę funkcjonowania układu odpornościowego, a pisze o tym w swojej książce „Nawracające infekcje”
dr n. med. Mirosława Gałęcka. Mam w planach spotkania, realizowane między innymi wspólnie z marką Gehwol, składające się z wykładów i części praktycznej – strechingu. Wszystkiego dowiecie się, jeśli będziecie śledzić moje profile na Instagramie @wyspamb, @michalbaryza. Jest w planach jeszcze ciekawsza rzecz dla ludzi potrzebujących rehabilitacji. Prowadziłem już kilka razy warsztaty z rozciągania i były to supersesje.

BF: Czego możemy Ci życzyć w związku z Twoimi nowymi projektami?

M.B.: Przede wszystkim dobrego rozwoju i zdrowia, bo jak będę zdrowy, to zrobię wszystko. Chciałbym iść dalej, rozwijać się, wejść głębiej w osteopatię. Do tej pory przyjeżdżają do mnie pacjenci z prawie całej Polski, żebym ich wyleczył. Chciałbym podziękować za wiarę we mnie, bo to mnie też uskrzydla. Zawsze na tyle, na ile będę w stanie, pomogę każdemu. Jeżeli macie problemy zdrowotne z układem ruchu, problemy nieznanego pochodzenia, a nie będzie Wam w stanie pomóc żaden lekarz, to przyjedźcie do mnie. Pomogę.

W telewizji i przy stole rehabilitacyjnym czuję się jak ryba w wodzie